środa, 16 stycznia 2013

O studiach, w świetle artykułu " O niektórych zasadach uwarstwienia" Kingsley'a Davisa i Wilberta Moore'a.




W ostatnich dniach moją całkowitą uwagę pochłonęły algorytmy matematyczne, prawa ekonomiczne oraz schematy postępowań karnych. To pora godzenia ze sobą całkowicie odmiennych, nie dwóch ale niezliczonych biegunów, bez priorytetów, gdyż każdy jest równie istotny. Jednym słowem, które nie przymierzając powoduje truchlenie serca, drżenie rąk, ugięcie nóg i zawroty głowy- sesja. Tak to już, nadchodzi, czuję jej oddech na karku. Moje postanowienia nauki od grudnia, oczywiście spełzły na niczym, a bardziej produktywnie odliczam sekundy do egzaminów, niźli przyswajam wiedzę. Innymi słowy czarna rozpacz, dno sięgające głębokości rowu Mariańskiego, katastrofa. 

W takiej chwili, większość studentów, gdzieś pomiędzy tym wszystkim także i ja, zadaje sobie pytanie, po co to wszystko? Po co w ogóle studia, nie lepiej po prostu nic nie robić, zadowolić się mizerną pracą oraz brakiem satysfakcji i perspektyw na lepsze życie?
Prawie natychmiast zadaję sobie jednak sprawę z absurdu tych domniemywań. Wykształcenie przecież jest czynnikiem zapewniającym przyszłość, czyli pracę, całokształt czynników składających się na osobowość a także, przede wszystkim, pozycję społeczną.

Każdy członek społeczeństwa dąży do zajęcia odpowiedniego miejsca, bycia przypisanym, zaklasyfikowanym do pewnej struktury, gdyż to właśnie społeczeństwo jako organizm przypisuje role oraz obowiązki związane z przynależnością do danej warstwy. Bodźcem motywującym do intensyfikacji chęci bycia utożsamianym z pozycją, jest dyspozycja nagrodami za wykonywanie obowiązków, oraz  ich przyznawanie ze względu na wkład  pracy.  Motywacją tą, jest właśnie korzyść dzięki uzyskiwaniu nagród w formie przywilejów, praw ze względu na zajmowaną pozycję lub związane z nią obowiązki. Łatwo zatem dojść do wniosku, iż to właśnie korzyść jest podstawą uwarstwienia w dzisiejszym świecie, a nierówność społeczna to nic innego niż schemat przydzielania najbardziej odpowiedzialnych stanowisk do osób uznanych za odpowiednie. Istotnie, najwyższą rangę mają pozycje, najważniejsze w społeczeństwie oraz te wymagające największego wkładu, talentu, zdolności czy przygotowania. Widoczny jest także fakt, iż sposób obejmowania pozycji które nie wymagają talentu czy wkładu, jest prosty, zazwyczaj przypadkowy a niedostatek osób, ze względu na trudne kształcenie czy obowiązki, powoduje przymusowy wzrost atrakcyjności. Zatem aby wytrzymać konkurencję oraz przyciągnąć wykwalifikowane osoby, posada musi zapewniać wysoki prestiż oraz wynagrodzenie. Tym samym, pracodawcy zdają sobie sprawę z tego, że nie trzeba nagradzać proporcjonalnie do wzniosłości stanowiska, jedynie tak, by zapewnić kompetentną obsadę, uważając jednak na to, by pozycja wymagająca mniejszego wysiłku nie była konkurencyjna. Z  kontrolą nad zajmowanymi pozycjami oraz nad wykonywaniem obowiązków z tym związanymi, utożsamiane są więc nierównomierne korzyści ekonomiczne, a jak powszechnie wiadomo to głównie zysk ekonomiczny jest wskaźnikiem pozycji społecznej.



W społeczeństwie, nad wyraz istotne jest odróżnienie osoby wykwalifikowanej od nowicjusza, gdyż możliwość zajmowania określonej pozycji związana jest z potrzebna jest wiedza i doświadczenie, uzyskane dzięki długoletniemu i wytrwałemu kształceniu. Stopień specjalizacji to swoista podstawa do gradacja władzy i prestiżu,  wybicie ponad normę, oraz to swoiste ugruntowanie społecznej selekcji.


I tutaj rozmywają się wszelkie wątpliwości dotyczące sensu proces kształcenia. Nic nie pozwoli na tak intensywne zdobywanie wiedzy, wymianę doświadczeń oraz swoiste zahartowanie samego siebie, jak studia. Notabene jest to najmniej przyjazny sposób wykorzystania swojej młodości, energii i życia pełnego pasji, jednakże, przy odpowiednim nakładzie wysiłku warunkuje to przyszłe samospełnienie.

czwartek, 10 stycznia 2013

Rachunek sumienia cz.2




W odróżnieniu od ostatniego wpisu dotyczącego konfliktów ja-świat, dziś chciałabym skupić się raczej na płaszczyźnie my-świat. Definicją pojęcia MY jest zbiór jednostek niezmiernie do mnie podobnych, z którymi utożsamiam się oraz żyję w ścisłej symbiozie. Postawą mojej egzystencji bowiem, jest bogata interakcja z osobami dla mnie ważnymi, co umożliwia mi oddychanie pośród gęstego brudu zwanego rzeczywistością. Muszę tu wyjaśnić, że absolutnie nie deprecjonuje innych osób, aczkolwiek staram się nie przywiązywać się oraz nie tworzyć ścisłej więzi, zwłaszcza gdy ta okaże się jednak rozerwalna.



Trudno nie zgodzić się z faktem, że nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg. I tak, konflikt między nauczycielem a uczniami niesamowicie integruje i zrzesza klasę, pozwalając na wygrzebanie,  z pośród wszelkich uprzedzeń, solidarności oraz poczucia jedności. Dodatkowo sytuacja taka zmusza do niezwykłego zaangażowania i akumulacji energii. W grupach niezmiernie często uwikłanych w konflikt, można bardzo łatwo zaobserwować niską tolerancję na jakikolwiek bodziec zewnętrzny, przez co są one tłumione. Ważnym elementem konfliktu grupy z resztą świata, jest tworzenie koalicji. Niezgodność interesów z jednymi, prowadzi do utworzenia więzi z drugimi, przez co obecna jest ciągła rotacja, tworzenie się więzi między innymi oraz styczność z różnorodnymi jednostkami. 
Powszechnie wiadomo, że wchodząc w konflikt z jednostką, instynktownie poszukujemy osoby która nas poprze, nie tylko oficjalnie, rozgłaszając światu swoje stanowisko przez co włączając się do walki, ale pośrednio, poprzez wyrażenie swojego zdania, dodanie otuchy, pokrzepienie. Tym bardziej, samo uczestniczenie w konflikcie, ramię w ramię, z osobą znajdującą się w identycznej sytuacji jest dla nas samych bardziej efektywne, gdyż nie boimy się ostentacyjnie wyrażać swojego zdania ani budzić kontrowersji, gdyż i odpowiedzialność jest przecież zbiorowa. Podsumowując, używając sloganu wypisywanego na murach, w kupie siła, kupy nikt nie ruszy.


Sam konflikt społeczny ugruntowany jest w socjologii dzięki tzw. teorii konfliktu ukształtowanej przez D. C. Arona. Teoria ta wskazuje, że społeczeństwo jest zróżnicowane według zasady podporządkowania jednych grup społecznych innym grupom. Interesy poszczególnych grup są z natury sprzeczne, jedne grupy dążą do utrzymania i utrwalenia istniejącego przypisania a inne do zmiany tej sytuacji. Według tej teorii,której przedstawicielem btw., obok Marska czy Simmela, jest Coser, konflikt może prowadzić do zmiany całego systemu społecznego, jeśli grupa uzyska odpowiednie poparcie. Konflikt, wreszcie, prowadzi do zmian, dynamizmu oraz do utrzymania świata w równowadze.